Bozcaada. Mała wysypka, gdzie wg Homera stacjonowała flota grecka podczas oblężenia Troi. Na promie udało nam się spotkać Stevena, z którym zwiedziliśmy wyspę. Duże hoteli, schronisk, oraz pensjonatów. Dobre miejsce na samotny wypoczynek, gdy ktoś chce zaznać spokoju i ciszy. Nie ma tu dużo turystów. Przy samym porcie jest ciekawa forteca którą udało nam się zwiedzić za darmo (gość który powinien pilnować wejścia sobie gdzieś poszedł).
Ostatecznie zostaliśmy w pensjonacie u Ergina. Pokoje były moim zdaniem świetne. I co lepsze nie było drogie, a dostaliśmy jeszcze śniadanko. Wieczorkiem obeszliśmy wyspę.
Z rana zaatakowaliśmy prom i ruszyliśmy z Geyikili w stronę Troi. Nie ma bezpośredniego autobusu do Troi, lecz pojechaliśmy tym do Canakkale i po prostu wysiedliśmy na skrzyżowaniu i zrobiliśmy mały spacerek (ok 5km) do ruin antycznego miasta.
Wstęp do Troi kosztował nas 15 YTL (Jak zwykle z nas zdzierają), mimo wielkiej krytyki tych ruin myślałem że będzie o wiele gorzej. Prawdą jest to że nie ma tu wiele, lecz obejście wszystkich ruin trochę zajęło. Bez szału, ale z satysfakcją. Wracając na Bozcaadę mieliśmy do czynienia z niesamowitymi zdolnościami matematycznymi autochtonów. Tak więc, wybraliśmy się na stację benzynową zaraz przy skrzyżowaniu gdzie wysiedliśmy. Zrobiliśmy małe zakupy jakaś cola, chipsy, batony. Wyszło coś koło 8 YTL. Radek dał gościowi banknot o nominale 100 YTL, lecz sprzedawcy coś siępomyliło i nam wydał 112 YTL :) No cóż, nie chcieliśmy się trudzić i tłumaczyć sprzedawcy co źle zrobił i czekaliśmy by zatrzymać autobus do Geyikili :)
Ostatecznie powróciliśmy na wyspę, umówieni byliśmy ze Steven na nocne zwiedzanie ruin na zboczu góry. Jakaś opuszczona twierdza. Bo odpowiednim uposażeniu, zaczęliśmy się wspinać. Steven po drodze sobie podpił trochę whisky, ale ostatecznie daliśmy radę. Po ruinach chwilkę połaziliśmy, lecz nie były specjalnie ciekawie. Zdecydowaliśmy o powrocie, lecz w połowie drogi spotkała nas niespodzianka. Tak więc, zaczął do nas krzyczeć jakiś otyły pan w różowej koszuli, a z nim dwóch mundurowych. Nie będę opisywać co się działo, ale posądzono nas o to że jesteśmy złodziejami dziedzictw kulturowych. Na dole czekał na nas już radiowóz, lecz Stevenowi się udzieliły żarty. W momencie gdy szliśmy gęsiego (W takiej kolejności: policjant, ja, Radek, Steven, policjant, otyły gość) nasz kolega Anglik dosłownie wybiegł z naszej formacji na 10 m, napędzając stracha mundurowym gdyż myśleli że ucieka. Lecz ten stanął popatrzył na nich i tylko powiedział śmiejąc się "Just kidding". Myślałem że padnę.
Po krótkiej jeździe samochodem znaleźliśmy się w komisariacie Bozcaady, gdzie okazało się że otyły pan w różowej koszuli jest komendantem (?). Załatwiono tlumacza i po 10 minutowej rozmowie po angielsku w końcu zrozumieli że jesteśmy turystami. Oczywiście wypuścili nas żadnych sankcji. Poszliśmy na herbatkę, gdzie poznaliśmy holenderki które towarzyszyły nam jeden dzień podczas kolejnej podróży do Assos.
Tak, to był nasz jutrzejszy cel.